[av_heading tag=’h2′ padding=’10’ heading=’Przepraszam, czy mogę uciec z domu?’ color=” style=’blockquote modern-quote’ custom_font=” size=’33’ subheading_active=’subheading_below’ subheading_size=’15’ custom_class=”]
Wiesz, czasem mówią mi takie okropne rzeczy. O tobie, o nas. Powiedzmy, że tasuje i przekładam dni, jak życie swoje. Powiedzmy, że odkrywam pierwszą kartę: Wisielec – to niewola, w której się znalazłam. Nazywa się ona domem, opieką i troską, rzadziej miłością, choć nie uświadczysz z ich ust tego słowa. Moja niewola ma na imię bezpieczeństwo. Powinna budzić we mnie wdzięczność. Tknąć wreszcie jakieś uśpione pokłady podziękowań, gdzieś głęboko, głęboko. Jest piękna, szlachetna wręcz. Złotą klatkę zamyka poczucie odpowiedzialności za błędy, których nie wolno mi popełnić. A kluczyk? Kluczyk śpi na dnie jeziora, które od dawna pokrywa lód. Na jego tafli ganiają się kaczki. Spójrz, dwa łabędzie zostały. Skrzydło zlewa się ze śniegiem, jak niechlujne pociągnięcie pędzla, tak od niechcenia. Lubię malować, wiesz? To mój obraz. Postać pod ostatnim drzewem ma zwieszona głowę – to ja. Ten sznurek na którym się huśtam to nadzieja, pokładana na moich barkach, ta której nie umiem sprostać. Pierwsza karta: Wisielec – zawisłam w martwym punkcie, na rozstaju. Nie można stąd wrócić.
[/av_heading]
[av_image src=’http://napelnejkurwie.com/wp-content/uploads/2015/10/prezpraszam-czy-mogę.jpg’ attachment=’1067′ attachment_size=’full’ align=’left’ animation=’no-animation’ styling=” hover=’av-hover-grow’ link=” target=” caption=” font_size=” appearance=” overlay_opacity=’0.4′ overlay_color=’#000000′ overlay_text_color=’#ffffff’][/av_image]
[av_textblock size=” font_color=” color=”]
Na rozstaju dróg stoją dwa karły, obydwa kłamią. „Będziesz żyć” – mówią. „Będziesz wegetować” – poprawiają się. Po prawo umrę, to pewne. Śmierć – karta zmian, tych bolesnych, ze łzami. Lubię płakać. Kropelki uciekają z kącików, toczą się powolutku i zbierając grudki makijażu malują mini rozłożyste smugi, jakby cienie gałęzi lub rzeki zmieniające swe koryta. Niektóre przypominają potoki pędzące w dolinach zmarszczek mimicznych, tworzące wodospady na brodzie – kroplospady. Inne wsiąkają w piaski kącików ust, wydętych w niezadowoleniu i drżących. Mających niebawem wybuchnąć nieokiełznanym szlochem. A szloch bywa dobry, gdy jak wulkan daje upust tym wszystkim zmianom, małym śmiercią, tym bolesnym. Po prostu zalewa je lawą na moment, a później stygną.
Po lewo wyjście z klatki – kłamstwo. Bo tylko dno mogłaby się oderwać ewentualnie, ale klatkę zawsze można zmienić na większą. Klatka zawsze będzie klatką. Kanarek dusi się i umiera. A żal będzie większy gdy umrze, czy kiedy ucieknie?
Nie mów do mnie tym imieniem. Mogliby pomyśleć, że jestem kanarkiem. Mów mi:” Łabędziu”. Mów mi: „Piękny mamy dziś księżyc, Łabędziu. Czy aby na pewno nie jest zrobiony ze szkła?”. Księżyc jest lustrem, które odbija wszystkie dni i miesiące. Nas także, jak wielka szklana kula, która mogłaby rozbić się o ziemię. Na ile lat nieszczęścia? Lepiej uważaj z tym lustrem. Szczęście potrzebne od zaraz! Prosimy dzwonić w godzinach 25 – 27. Telefon podany poniżej.
Trójka Mieczy jest smutkiem. Tego smutku nie zabijesz pękiem przebiśniegów. Czy można wachlarzem odgonić chmury, Iluzjonisto? Delikatnie tak i lekko. To najprostsza linia obrony przed ciemnością, w której mnie zamknęli. Ten smutek nie ma twarzy, wiruje wokół jak tancerz niemego baletu. Zatacza senne kręgi tuż nad naszymi głowami. Cień jego jak parasol ażurowy. To iluzja?
Załóżmy, że śnię. W snach zegary zawsze późnią się lub spieszą. Żyją własnym życiem, a wskazówki kręcą się jak na karuzeli. Kiedy umierasz, tak naprawdę budzisz się z krzykiem i potrzebujesz kołysanki: kołyszącej się w żyłach kropelki serotoniny.
„Z popielnika na Wojtusia
iskiereczka mruga.
Chodź opowiem ci bajeczkę,
bajka będzie długa.
Była sobie raz królewna…”
Królewna zbyt uprzejma, jeżeli tylko da się być zbyt uprzejmym. Zbierała filiżanki, napełniała je czasem i słowami – tak powstają wiersze. Później brzęczą echem w porcelanie. Czwarta karta to Kochankowie: decyzja głosu serca. A królewna zrzuca żółty płaszcz (jeszcze ktoś mógłby pomyśleć, iż jest kanarkiem). Wchodzi do komnaty cichutko i nieśmiało. „Przepraszam, czy mogę uciec z zamku?”. Herezja ta piękna, postawa zanadto romantyczna znów zostaje wyśmiana. Księżniczka płonie w swoim żółtym płaszczu. A nieba przecież nie ma. W niebie zegarki chodzą do tyłu – nieba nie ma.
Kochankowie to miłość. A któż opłacze moją? Któż złoży jej zwłoki w trumnie z porcelany? Kto zamknie w szkatułce moje blade truchło? Wtedy już nic nie będzie miało znaczenia. Choć teraz także ma niewielkie. Proch żółtego płaszcza rozsypie się i rozniesie pod butami. Jedyny płomień na marmurowej płycie to iluzja. Teraz widzę, że nie powinnam była zabierać twoich oczu. Nie powinnam rozkochiwać ich w sobie. Nie powinieneś mi pozwolić. Głupiec.
Piąta karta to Głupiec. Śmieje się, stoi na głowie – odwrócony: to chaos. A księżyc upada, rozbija taflę lodu, tonie w odłamkach szkieł i luster roztrzaskanych. Klucz wypływ lecz ginie zaraz, połknięty przez łabędzia. Świat się rozpada, klatka się kurczy. Decyzja mnie miażdży, rozbija na dwie połówki, gdzieś wewnątrz. Połówka przedsionków i połówka komór. Nierównomierne i śliskie wnętrzności wypadają mi z rąk na białe pióra. Wysypuje się idealizm, zamknięty w pigułkach bez recepty – moje placebo. Wisielec z płonącego obrazu huśta się na wietrze. Prochy królewny wpadły mi w oczy, a łzy to atrament z potłuczonych filiżanek. Zalewają mi twarz sangwinowym szkicem i nie ma już nic. Niebo jest czerwone – nieba nie ma. Iluzjonisto! Wiatr zrzuca karty pod stół…
Pod odwróconą koroną przebudzenie w Czwórce Mieczy. I wtedy umieram. Potrzebuje kawy. Kanarek zaczyna swoje arie zbyt wcześnie. Zawsze. Nawet przy spieszącym się zegarku.
Tekst i Foto: Efemeryczna
[/av_textblock]
[av_comments_list]