Za drzwiami było ciemno. Skradałam się powoli, z Tofikiem przyciśniętym do piersi. Tofik to przytulanka, wielki, tłusty pies, w kolorze toffi. Bardzo sympatyczne stworzenie, z nienaturalnie długimi uszami, w które z łatwością można było wycierać łzy; idealny przyjaciel. Odkąd go dostałam, nie rozstawaliśmy się ani na moment. Tego dnia, po wyprawie do łazienki, znów skradaliśmy się z powrotem do łóżka. Niepewnie przystawiłam ucho do białych drzwi. Szuranie. Znowu to nieznośne szuranie. Jakby ktoś powolutku przesuwał buty po posadzce, sunąc bezszelestnie w stronę szafy. Po moim umyśle szalało wyobrażenie czarnych, męskich butów, idealnie pasujących do trumny.
– Mamoooo!
– Co się stało?
– Bo ja… Ja nie mogę rozłożyć kołdry, jest za duża, pomożesz mi?
– Znowu… mogłabyś się w końcu nauczyć.
Mama przyszła, przyglądając mi się niecierpliwie, jednak nie dałam po sobie poznać, że znów coś słyszę. Nikt nigdy mi nie wierzył. Otworzyła drzwi i zapaliła światło, po czym weszła do środka. Wtargnęłam tuż za nią. I… Nic. Zupełnie nic. Pokój był pusty. Weszłam do łóżka, zapalając nocną lampkę. Mama przykryła mnie i wyszła zamykając drzwi. Zostaliśmy z Tofikem sami, siedząc chwilę pod kołdrą. Po krótkim czasie zgasiłam lampkę i ułożyłam się do snu. W półmroku obserwowałam uchylone drzwi szafy, które powoli zdawały się otwierać coraz bardziej i bardziej. Odwróciłam się na drugą stronę i chowając się pod kołdrą, tuliłam do siebie pluszaka. Cisza, przerywana skrzypieniem drzwi. I szuranie… Znów to nieznośne szuranie. Nie mogłam nawet krzyczeć.
*
A więc tak. Jak byłam dzieckiem, myślałam, że w mojej szafie mieszka wampir. Serio. Wyobrażałam sobie go jako wstającego z grobu, bladego gościa, z podkrążonymi oczami i nienaturalnie długimi pazurami, takiego rodem z „Nosferatu. Symfonia grozy.”, w garniturze i lakierkach. Szafa zawsze była uchylona. Właściwie nie pamiętam, aby była domknięta. To było niepokojące. Miałam tak dużo ciuchów? Właściwie… Tak, szafa była wypchana, tak, że pośrodku nie dało rady ręki wcisnąć między sukienki. Tak więc, nigdy nie chowałam się w niej podczas zabawy w chowanego, przez co jej wnętrze pozostało dla mnie niezbadane. Zawsze wyobrażałam sobie, że szafa jest taka wypchana, ponieważ stoi w niej trumna, z której nocami wyłazi NOSFERATU. Ha ha ha, cholera, że niby rodzice ukrywają w mojej szafie wampira. To było takie racjonalne! Właściwie moje podejście do tego stanu rzeczy zmieniało się oczywiście wraz z wiekiem. Jako dziecko: ślepy, irracjonalny strach i wsłuchiwanie się w to niepokojące szuranie.
Później jednak zaczęłam powątpiewać.
– Ale właściwie, dlaczego akurat w mojej szafie? Hę?! Jest tyle szaf na świecie, dlaczego siedzi w mojej?
Następnie przyszedł bardziej wyuzdany czas, kiedy moje myśli na temat szafowego lokatora układały się na przemiennie:
– Och, pieprz mnie! Gryź mnie! Pieprz mnie! – nigdy się nie pojawił.
Później na jakiś czas wyniosłam się z tego pokoju i przez kilka lat pomieszkiwałam w innym, mniejszym, który oczywiście miał swoje „demony”. Głównie słońce, bo okno wychodziło na wschód, cholerne to były poranki. Po za tym, ja bardzo szybko się nudzę, i po 5 latach wróciłam dawnego pokoju. Jednak szafa przestała mnie niepokoić. Do czasu.
*
Pewnej nocy, siedziałam pod kołdra oparta o ścianę i czytałam książkę. Godzina 1:55. Pora spać. Wyszłam jeszcze do łazienki. W domu panowała cisza. Najgorzej jest wracać z powrotem do łóżka. Jest ciemno, a ja muszę otworzyć po cichu jeszcze dwie pary drzwi, chodzę wtedy z zamkniętymi oczami, ponieważ wyobraźnia płata figle. Zawsze boję się, że gdy wejdę do pokoju siostry, zastanę ją siedzącą, z mocno otwartymi oczami, tak jak w moim śnie. Blee…
Tym razem udało mi się dotrzeć do pokoju bez niespodzianek. Siadłam na łóżku, orientując się, że tak naprawdę wcale nie chce mi się spać. Wróciłam do lektury. I nagle spokój nocnej ciszy przerywa skrzypienie. Pewnie u sąsiada, myślę, spoglądając na sufit. Ale nie… Skrzypienie nasila się i bezkompromisowo dobiega z mojej szafy. Myślę sobie – przeciąg. W szafie, kurwa? – moja podświadomość mnie dobija – Co to? Pierdolona Narnia? No nie… Więc siadam, z zaciekawieniem obserwując szafę. Drzwi powoli się uchylają, a zza nich wyskakuje wysoka, smukła postać, wirując w czarnej peleeee… eee bluzie szarej, dresowej, sunie w moja stronę. Szuranie. Załamuje ręce. W duchu powtarzam, jak mantrę: kurwa, kurwa, kurwa…
– Ej… Nie boisz się mnie? Jestem wampirem…
– Tak, wiem, Edwardzie, niespotykanie pięknym i groźnym drapieżnikiem… I możesz mnie zabić. Czy jakoś tak. Ale dlaczego akurat ty? Cholera! Na tyle wampirów w historii literatury i kinematografii… Dlaczego ty?!
– No… Cóż, taki przydział.
– Dlaczego to nie mógł być np. Drakula…? Za duże wymagania? No to może Louis, Santiago? Christof z Vampire: The Masquerade? Albo Lestat… Och, Lestat de Lioncourt… -odpływam na moment.
– No nie wiem, to do szefa trzeba.
– Dlaczego? Dlaczego? – płaczę w poduszkę, uderzając pięściami w materac. Edward nieśmiało siadł na brzegu łóżka i głaszcze mnie po plecach.
– Spadaj!
– No ale co ja ci zrobiłem?
– Gówno! Idź stąd…
– No ale… Ej jak chcesz to mogę cię przemienić! Chcesz?
– Żebym się błyszczała jak ty? Pff…. Chcę płonąć w słońcu! PŁONĄĆ! A nie świecić, jakbym przesadziła z brokatem na dyskotece.
– To nie moja wina!
– Nic mnie to nie obchodzi! – krzyczę, po czym sięgam po parasol i okładam delikwenta gdzie popadnie. Edward kuli się pod każdym ciosem i chowa się na powrót do szafy. – I nie waż się stamtąd wyłazić… Pierdolony brokaciarz… – mruczę do siebie, otwierając oczy.
Autor: Efemeryczna