[av_heading heading=’Opętane sny: prolog który powstał dwa lata po napisaniu całej serii’ tag=’h2′ style=’blockquote modern-quote’ size=’33’ subheading_active=’subheading_below’ subheading_size=’15’ padding=’10’ color=” custom_font=”][/av_heading]
[av_image src=’http://napelnejkurwie.com/wp-content/uploads/2015/10/white-rose.jpg’ attachment=’1508′ attachment_size=’full’ align=’left’ animation=’no-animation’ styling=” hover=’av-hover-grow’ link=” target=” caption=” font_size=” appearance=” overlay_opacity=’0.4′ overlay_color=’#000000′ overlay_text_color=’#ffffff’][/av_image]
[av_textblock size=” font_color=” color=”]
tamtego dnia… słońce przybito do nieboskłonu
umęczone łąki kładły się grzmiąc hukiem owadzich skrzydeł
legiony turzyc i stokłosa konały pod ciężarem ołowianego żaru
leżałem w cudownym cieniu polnej gruszy
koił mnie nie tylko mrok ale też stoicyzm jaki bił z konarów drzewa
aromatyczna poezja dnia powszedniego zamknięta w ramach czasu
soczyście pachniały nade mną złote konstelacje
wgryzałem się w słodkie złociste gwiazdy strącone z góry
nieopisany w swej prostocie alchemiczny smak wiedzy
wtedy się zjawiła
podeszła schowana w ponurym szeleście łąk
czernią swoich ruchów jakby rozmazanych w upale chłonęła mój cień
moją prywatną oazę chłodu na płonącym oceanie pól
– mogę się dosiąść? – zapytała cicho
chwila zawisła pomiędzy pszczelimi skrzydłami
słomkowy kapelusz ciężko opadł mi na twarz nie poprawiałem go
– piękny dzień nieprawdaż? – mówiąc patrzyła na owada
który kreślił znane jemu tylko ścieżki na jej powabnej dłoni
odleciał… odprowadziła go wzrokiem gdzieś w kierunku lejącego się słońca
kątem oka dostrzegłem rozkwit skupienia jaki towarzyszył tej scenie
– żniwa w pełni a napęczniałego księżyca ubywa – uśmiechnęła się
a czarno pomalowane usta błyszczały – ja kontempluję chwilę – powiedziałem
– ta sceneria daje mi energię gdyż wszystko wypływa z umiejętności patrzenia
rzeczy nie radują mnie już jak dawniej nie wystarczy mi już tylko to co na wierzchu
pragnę poznać prawdziwą naturę świata – jej uśmiech rozkwitł jak majowe zagajniki
– więc dobrze trafiłam – wyszeptała
pieszczotliwie musnęła Ankh który nosiła na szyi
symbol krainy umarłych
uniosła go do ust jak przenajświętszą ofiarę i pocałowała
czas się zatrzymał… cisza… upał
– kim ty właściwie jesteś? – zapytałem równie cicho
w obawie jakby mój głos mógł złamać panujący dookoła czar
– to nie istotne w obliczu tego co ci teraz powiem
zostałeś wybrany a mnie jako pierwszej pozwolono spotkać się z tobą
gdyż ja jedna znam prawdziwą naturę duszy której nie ukryjesz pod lnianą koszulą
igrzyska czas zacząć…
– jesteś Śmiercią prawda? – serdeczny uśmiech
– tak to ja – oparła się o pień uważnie badając wszystko w koło
– ci których spotkasz oszukiwali mnie raz po razie
dlatego ja oszukam ich – zbliżyła się do mnie
jej spojrzenie mogło przecinać skały emanowało nieskończonością
szept…
– dam ci coś czego nie otrzymał nikt od teraz będziesz żył długo
trzysta… czterysta… pięćset i więcej lat jednak nie w tej formie
będziesz wracał śmierć po śmierci… jak feniks pamiętając jednocześnie to co było
ale pamiętaj… zawsze będę za tobą szła – po chwili poczułem chłód jej warg na policzku
czar prysł
czas wznowił machinalny bieg
oniemiały siedziałem tak do wieczora…
nieświadomy tego co miało się stać jedno życie ludzkie później
Tekst, foto: Salem
[/av_textblock]
[av_comments_list]