O wszystkich moich związkach z panem X.

Mówiąc, że upadłam dla ciebie, nie kłamałam. Nie przypadkiem też plątałam się w zawiłościach metafor. Spadanie było długie, a ja sama uderzałam o gałęzie drzew, kalecząc ciało. Powoli ginęłam w szeleście ich liści, spowalniając swój lot. Próbowałam jeszcze chwytać się przyzwoitości, jednak ona łamała się i kruszyła pod naporem mojej żądzy. Z głuchym hukiem runęłam o ziemię.

*

Twoja dłoń delikatnie muska mój dekolt, a później zaciska się na szyi. Nie zbyt mocno, bez bólu, ale wystarczająco stanowczo, abym poczuła, kto tu rządzi. Uwielbiam ten moment, kiedy bezkompromisowo unosisz mój podbródek, przyglądając mi się tym wzrokiem, jakbym była zdobyczą, nieświadomą niebezpieczeństwa łanią, wpatrzoną w ciebie wielkimi, ufnymi oczami.

– Wiktoria, zanim puściła mnie do ciebie, zapytała, czy te spotkania nie doprowadzą mnie do pełni szaleństwa. Powiedziałam, że raczej nie, ale teraz myślę, że to całkiem możliwe.
– Dlaczego?
– Bo już teraz jest ze mną źle. To, co czasem mówię, czy piszę w pamiętniku…
– O mnie?
– Nie, ogólnie… O życiu i śmierci… Jak dobrze pójdzie, to umrę we wrześniu.
– Dlaczego we wrześniu?
– Nie wiem, tak po prostu. Ty mógłbyś mnie zabić.
– Mógłbym?

 

*

– Poczekaj, zetrę szminkę… – I znów ten wzrok. Mam wrażenie, że prześwietla mnie na wskroś. Staję się zupełnie przezroczysta, pusta, szklany kielich, który chłonie twoje słowa, kropla po kropli, napełniam się. Rozbieram się. Powoli muskam twoje wargi i szyję, napawam się twoją obecnością, by później cię odepchnąć. To tylko taka gra, że niby nie chcę, a obydwoje dobrze wiemy, co się stanie.
– Kłamiesz, cały czas kłamiesz…
– Ja kłamię? A to niby czemu? – droczę się.
– Mówiąc, że nic nie będzie. Skoro tak… to po co zmywasz szminkę? – Całujesz mnie mocno i stanowczo, niczym wygłodniałe zwierze, przytrzymując za kark i włosy.

Nie chcę myśleć o tym, jak bardzo nie powinno mnie tu być. Wiem tylko, że kiedyś umrę przez ciebie. Trzymając moją dłoń lub kiedy indziej muskając moją talię, zaprowadzisz mnie nad sam grób. Płytki dołek, jeden metr na dwa. Wepchniesz mnie tam i ułożysz do snu. Tymi dłońmi, które teraz tak zachłannie żądają moich wdzięków, tymi dłońmi zatrzaśniesz mi powieki.

Teraz sama je zamykam, w deszczu drobnych pocałunków spadających na mój dekolt. Spływają ze mnie gładko, wraz z ostatnimi kawałkami garderoby. Twoje usta sprawiają, że drżę. Nie jesteś delikatny i nie chcę, żebyś był, znów proszę, żebyś mnie uderzył. Lekko się wahasz, ale zaraz dajesz mi tą rozkosz, raz, a później znów i znów, raz za razem.
– A teraz rozepniesz mi spodnie i przywitasz się grzecznie ze swoim dawnym przyjacielem. – Odpowiadam, że nie, na początku drażniąc się, a później powtarzam to całkiem serio, nie mając ochoty na miłość francuską.
– Nie, nie, nie, nic z tego… – W głębi serca jednak wierzę, że nic sobie nie zrobisz z mojej odmowy. I tak też się dzieje. Doskonale odgrywasz swoją rolę pana i władcy, bierzesz mnie siłą, dokładnie owijasz sobie dłoń moimi włosami, bezczelnie przytrzymujesz moją głowę do samego końca.
Po wszystkim odskakuję od ciebie i szybko płukam usta winem.
– I po co to wszystko? Wystarczyło poprosić…
– Proszę. – Rzuciłeś od niechcenia, zapinając spodnie. Śmiejesz się.
– Wiesz, właśnie czasem tak sobie myślę, że cieszę się, z tego, że nie musze z tobą być.
– Dlaczego?
– Bo się do tego nie nadajesz, nie wytrzymałabym z tobą trzech dni, zresztą ty ze mną tak samo…
– A co jeśli się we mnie zakochasz? – obejmujesz mnie i kładziesz na swoich kolanach, pochylając się nade mną. Widząc tą iskrę w twoich oczach, zdaję sobie sprawę, że to całkiem możliwe i boję się tego.
– Nic by się nie zmieniło – odpowiadam. – Wiem, że nie byłabym szczęśliwa z tobą w ramach emocjonalnego związku. Ja chcę tylko żebyś mnie dotykał, słuchać twojego głosu. – Całujesz mnie namiętnie, a ja zastygam tak na moment, wtulona w ciebie, by po chwili znów wspinać się do twoich ust, spragniona ich pieszczot. Jesteśmy bardziej ciałem, czy bardziej świadomością? Rozbierasz się w pośpiechu. Która płaszczyzna jest bardziej istotna? Siadam na tobie okrakiem, mocno przylegając do ciebie całą sobą, ciałem i myślą. Chłodną skórą i nagim szeptem.
Czy zdrada umysłu jest bardziej dotkliwa, niż ta cielesna? Według mnie tak, lecz nikt inny nie bierze jej pod uwagę. Dla nich wszystkich liczy się jedynie ciało. Ciało pełne obrzydliwości i nałogów, ale my jesteśmy już z dala od ciała i jego przywar. Jesteśmy daleko w kosmosie, a przeżycie to czysto metafizyczne, wypełnia nas doszczętnie.

– Połóż się. – twój miękki szept wyrywa mnie z ekstazy, bez słowa wykonuję twoje polecenie. Zaciskając dłoń na moim udzie, wchodzisz we mnie mocno, niedelikatnie uciskając moje piersi. Twój dotyk targa moim ciałem, wyginając mnie w łuk. Stąpam po kruchym lodzie, w chacie pokrytej śniegiem, na końcu świata. Odchylam głowę i widzę gwiazdy, czyste niebo, nieskażone światłem miasta. Bezchmurne niebo, czarne. Jestem w niebie.

*

Jak możesz patrzeć w moje oczy, jak w otwarte drzwi? Otchłań wyżętą z duszy. Lepiej stań przy moim boku i spójrz ze mną w tą otchłań. Otchłań – błądzenie w kukurydzy. Odchylanie pędów dłońmi schłodzonymi nocą. Nagie piersi łaskotane szorstkimi liśćmi. Rosa.

Sposób, w jaki palisz papierosa uwydatnia twoje kości policzkowe. Kiedy się zaciągasz, w ciemności rysuje się ich delikatny kontur, oblany poświatą pomarańczowego żaru, jak zachodzące słońce, zatrzymane w garści na później, by ustrzec się zimna nocy.

Znów, po raz kolejny odzwyczajam się od twojego dotyku, mimo, że i tak zostanie wypaloną blizną na mojej piersi. Za parę chwil będę normalna, za parę miesięcy. Aby tylko odetchnę, złapię powietrze, utracone w krzyku. Już zaraz wrócę do formy, do kochania i życia. Niechże się już skończy to szaleństwo! To tylko rytm zaburzony twoim szeptem, tylko warkocz zmierzwiony w pocałunkach. Powinniśmy ugasić ten ogień już dawno, mimo, że od lat jedynie lekko się tlił.

*

Powoli i równomiernie rozprowadzam lakier na paznokciach. Jeden po drugim, dokładnie, po czym przeglądam się w powstałej tafli czerwieni. Oblizuję dłoń z twojej cierpkiej krwi, łapie krople, spływające po nadgarstku. Ze srebrnej ramki, stojącej na biurku, zerka na mnie druga ja – młodsza, a mimo to połowa jej twarzy spływa w dół, oglądana przez kieliszek z jasną zawartością. Leży na łóżku, podpierając głowę na dłoniach. Nogi skrzyżowane, w klasycznych, czarnych szpilkach. Włosy lekko zmierzwione. Patrzy na mnie pewna siebie, tak, jakby wszystko miało być dobrze. Jedno oko odbija się w kostce lodu – większe i rozmyte. Nie, nie będzie dobrze – zlizuję krew z palców i odpalam papierosa zapalniczką, znalezioną w twojej szufladzie. Do zobaczenia w piekle.

A kto, kto odprowadzi mnie do domu dzisiejszej nocy?

*

To czasem się nazywa „posiadanie wymyślonych przyjaciół”. Teraz zaczynam wątpić w twoje istnienie, rozpadasz się w mojej głowie. Jednak nie… Cały czas tam tkwisz, jak moje alter ego, jak butelka wina, wypitego wieczorem w wannie, siedzisz w moim mózgu, między ostatnio przeczytanym wierszem, a tym, co ugotować na obiad.

Idę sama, polną ścieżką, z dala od świateł miasta. Podążam szybkim krokiem, chowając się przed światem. Nie nakładałam szminki, żeby później nie musieć jej zmywać i całą drogę do ciebie przygryzam wargi, żeby wydawały się pełniejsze, bardziej wyraziste. Bez tej czerwieni czuję się naga, ale wiem, że przed tobą stanę jeszcze bardziej obnażona. Odarta z duszy. Odarta z zasad.

Idę nadmorską uliczką i wyobrażam sobie, że spotykam cię gdzieś za rogiem. Jest tyle miejsc, które chciałabym ci pokazać, tyle rzeczy, które chciałabym ci powiedzieć. Idę i zastanawiam się, czym są te ciemne smugi w wodzie, jak plątanina morskich węży – potworów. Zachodzisz moje niebo chmurną myślą o kochaniu i o śmierci. Zachodzisz moje morze mrocznym cieniem ośmiornicy, która niepostrzeżenie wciąga mnie w głębię i w otchłań moich wyobrażeń o tobie. Ale ty jesteś zupełnie kimś innym.

 

Gdy splamiłam swoje usta pierwszą w tym roku jeżyną, przypomniał mi się nasz pożegnalny pocałunek i obiecałam sobie, że więcej ich nie będzie. Że więcej być nie może. I skłamałam.

 


Tekst, foto: Efemeryczna

Comments

comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *