Bóg, którego nie było.

[av_textblock size=’26’ font_color=” color=”]
Bóg którego nie było
[/av_textblock]

[av_textblock size=” font_color=” color=”]

2max9

Ostatnio znalazłam w Internecie program – „Bóg, którego nie było”. Po jego obejrzeniu nasunęły mi się pewne refleksje, z którymi chcę się z wami podzielić. Nie będę go streszczać, bo to nie ma sensu, jak ktoś będzie zainteresowany, to sobie obejrzy. Chcę nawiązać jedynie do kilku fragmentów. Otóż drugiej połowie programu autor programu – Brian przyznaje, że uczył się w szkole chrześcijańskiej w Kalifornii. Zachętą do wiary dla dzieci było straszenie ich wiecznym potępieniem, piekłem. Mówiono im, że jest to prawdziwe miejsce, do którego pójdą, jeśli Jezus im nie wybaczy. Brian wspomina, że Jezus, w jego wyobrażeniu, potrafił wybaczyć wiele rzeczy, bo był całkiem spoko gościem, jednak był jeden niewybaczalny grzech, o którym biblia wspomina aż dwa razy – mianowicie: nie możesz się wyprzeć Ducha Świętego, (co ciekawe, bo właśnie w tego najłatwiej zwątpić), autor przypadkiem zwątpił, w myślach i co piątek pytał Jezusa, czy mu wybaczy. Był przerażony tym, że dostanie się do piekła.
Briana rozumiem bardzo dobrze, ponieważ jeszcze czasami odczuwam traumę, po takim wychowaniu, jako że byłam dzieckiem, które bardzo brało to do siebie i w pewnym momencie doszłam do wniosku, że takie zastraszanie, wywołuje we mnie myśli samobójcze, skoro tylko życie wieczne się liczy, a to jest tylko testem, to chce go zakończyć (z tego, co czytałam, pomyślało tak kiedyś wielu wiernych i dlatego samobójstwo jest teraz grzechem). To jeden z powodów, dla których jestem przeciwna chrzczeniu małych dzieci, które niczego nie pojmują. Moim zdaniem powinny wybierać swoją drogę, kiedy będą już wiedziały, co i jak, albo przynajmniej kiedy włączy im się myślenie abstrakcyjne, bo dzieciom jednak tego brakuje, może dlatego tak łatwo je zmanipulować. Zostałam ochrzczona, jako niemowlę, co wiem oczywiście tylko z relacji światków i zdjęć, jak można by się było domyślać. Nie dano mi wyboru i od razu poddano mnie indoktrynacji, o co mam żal do rodziny, mimo, że rozumiem, iż wg nich robili to w dobrej wierze, bo sami w to żarliwie wierzą. Byłam bardzo wierzącym dzieckiem, o ile można tak nazwać istotę, która nie do końca rozumie, w co wierzy. Z czasem, około 7 lat temu, zaczęłam, powątpiewać, to było stopniowe, ale od razu spotkało się ze znacznym protestem ze strony rodziców. Z początku było mi mówione, że robię źle, że wystawiam się na potępienie, i że na pewno przyciągnę do domu złego ( tu chodziło im chyba o jakąś ciężką muzyką, czy mój czarny ubiór). Wówczas cały czas chodziłam do kościoła, jednak kiedy doszłam do wniosku, że nie akceptują mnie tam, taką jaka jestem, czy chcę być, to nie będę im robić łaski, mogę nie przychodzić. Oczywiście rodzice „wzięli się” za mnie i za każdą opuszczoną mszę miałam tygodniowy szlaban na wychodzenie po szkole. Zaczęłam więc udawać, że chodzę do kościoła, w rzeczywistości będąc gdzie indziej. Kiedy było bardzo zimno czasem chowałam się w przedsionku. To był chyba pierwszy raz, kiedy katolickie myślenie rodziców zmusiło mnie do kłamstwa, a ja kłamać nie chciałam, bo wbrew pozorom to, że się nie spowiadam, nie znaczy, że nie mam sumienia, jak to zwykła mówić moja mama.
Coraz częściej zaczęłam myśleć, że to wszystko zostało ustawione, dawno, dawno temu, być może dla celów finansowych (strasznie wiernych, żeby kupowali odpusty czy relikwie, celibat, żeby ów zgromadzony majątek się nie rozchodził), czy jeszcze wcześniej, bo taka była „moda” – mam na myśli fakt, że w czasach Jezusa (jeśli faktycznie istniał, bo po tym programie widzimy, że może to być sporna kwestia) było wielu podobnych mu mężczyzn, nauczających ludzi. Zapytacie, dlaczego akurat teoria Jezusa się wybiła? Otóż, żerowała na najuboższych ludziach i na ich najniższych instynktach, a ubogich było najwięcej – chcieli mieć nadzieję, że kiedyś, w ich przyszłym życiu zostaną nagrodzeni za pokorne znoszenie ubóstwa (może kolejny sposób na trzymacie ich w ryzach?).

Z czasem zaczęłam rozmawiać z ludźmi, którzy myśleli podobnie jak ja i doszłam do wniosku, że nie chcę się utożsamiać z organizacją, która ma na koncie tyle ofiar śmiertelnych (można tu mówić o wyprawach krzyżowych, Inkwizycji, zabijaniu rzekomych czarownic, czy prawdziwych naukowców). Rodzina zdołała mnie jeszcze zmusić do bierzmowania i religii w liceum, która była chyba już ostatnim gwoździem do trumny „mojej wiary”. Mówię tak dlatego, że nasze lekcje religii to było w większości rzeczy potępianie tych, myślących inaczej, jakieś zagrywki polityczne, w stylu „nie głosujcie na tego czy tamtego” albo w gorszych przypadkach wywody księdza w stylu „Dlaczego, my chrześcijanie nie mamy takich praw, jak muzułmanie?! Też byśmy chcieli! Nasza religia jest potępiana! Wyśmiewają nas! Dlaczego oni mogą zabijać takie osoby, mamy nie?” Może trochę przegięłam, ale tak to mniej więcej wyglądało.

Kiedy postanowiłam zupełnie odłączyć się od kościoła, wkroczyła do akcji moja mama, prawie płakała, wrzeszcząc na mnie: „Przecież nie tak cię wychowaliśmy!” lub: „Dlaczego nie mogę od ciebie wymagać chociaż tego, żebyś raz w tygodniu poszła do kościoła?” albo też czasem: „ Pochowasz nas pod płotem, bo nie będziesz chciała wejść do kościoła!”. Co moim zdaniem było już przegięciem. Do dzisiaj potrafimy się o to kłócić, dlatego po prostu wolę unikać tego tematu, jednak zdarza się, że podczas rozmowy telefonicznej pada pytanie: „A byliście w kościele?”. Nie raz doprowadza mnie to do furii i rodzi jakieś dziwaczne wyrzuty sumienia, które uniemożliwiają mi czasem normalne funkcjonowania, a także wpływają na moje osobiste wybory, np. nie potrafię zdecydować się na dziecko, bo jeśli bym je miała i bym je ochrzciła, to postąpiła bym wbrew sobie, czego bym już teraz nie zniosła, jeśli bym natomiast go nie ochrzciła, to znacznie pogorszyłoby to moje relacje z rodziną ( i moją i narzeczonego – jesteśmy w to uwikłani obydwoje). Wybierając się na urlop do Polski raz w roku, planuję go tak, żeby nie zahaczał o żadne święta, żeby nie mieli pretekstu, do zmuszania mnie do czegokolwiek. Cały czas czuję się jak zbrodniarz, mimo, że nie zrobiłam nic złego. Po prostu chciałam wybrać. Miliony ludzi zmieniają wyznanie.

Zastanawiam się teraz, jak wiele dzieci przeżywa to samo? Jak można wychowywać je w ten sposób? Strasząc wiecznym potępieniem? To poważnie wpływa na psychikę i niejednokrotnie rodziło już psychopatów, czy nawet morderców.

Mój ojciec zwykł mawiać, że jak ktoś nie wierzy w Boga, to jeszcze nigdy nie miał poważnych problemów. Wydaje mi się, że miewałam problemy i to nie raz. Znam też wiele osób niewierzących lub takich, którzy znaleźli sobie inną filozofię życia i oni nadal sobie radzą. Mogę tutaj podać także własny przykład, dlatego, że poglądy, leżące u podstaw chrześcijaństwa, po prostu mnie dobijały, wręcz wpędzały do grobu, i oprócz swoich problemów, pojawiało się to myślenie, czy nie robię czegoś źle, czy może nie zwątpiłam przypadkiem, gdzieś w głębi mojej głowy, jak bohater tego filmu. A co jeśli będę się starać, a i tak trafię do piekła? Nigdy jakoś nie mogłam poczuć tej „pięknej miłości” spływającej na mnie rzekomo z nieba. Tylko ten ciągły strach… Przymus, aby bać się boskiego gniewu i ataku demonów (Jakież to nielogiczne! Skoro demony mają nas karać, kiedy czynimy źle, to czy nie są armią Boga, który chce nas trzymać w ryzach? A później uwalnia nas od czegoś, co sam na nas zesłał. W tej wierze jest tak dużo sprzeczności, że ktoś kto zastanawiał się nad tym choć chwilę nie może wytrzymać tam dłużej niż dzień.). A ciężko jest nie grzeszyć, bo jeśli prześledzicie główne zachowania, uznawane w kościele za grzechy, zorientujecie się, że są to naturalne zachowania, jakie występują także u zwierząt i pozwalają gatunkom przetrwać.

W moim przypadku uleczyło mnie otworzenie się na kult natury, samodoskonalenie, dbanie o siebie i przyrodę. Te proste rzeczy pozwoliły mi się cieszyć pełnią życia. Oczywiście nadal miewam złe dni, ale dużo, dużo rzadziej. Myślę, że wreszcie się uwolniłam od tego strachu przed potępieniem. Zrozumiałam, że reinkarnacja bardziej do mnie przemawia, także daje nadzieję, ale w zupełnie inny, niedestrukcyjny sposób.
W końcówce programu bohater wyrzeka się Ducha Św., w którego przypadkiem zwątpił, przed laty, a słowa: „Już się nie boję” zostają wypowiedziane przez niego głośno i dobitnie. Oby więcej ludzi przestało się bać. Bardzo bym chciała życzyć wszystkim zaślepionym, żeby w końcu otworzyli oczy, dostrzegli, że są manipulowani. I nie mam na myśli tylko chrześcijaństwa, mam na myśli wszystkie religie monoteistyczne, które „pozyskują” wiernych drogą przymusu, zanim ci zaczną mówić i myśleć.


Autor: Efemeryczna
[/av_textblock]

[av_comments_list]

Comments

comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *