Życie na drucianej szczotce

[av_textblock size=” font_color=” color=”]

Życie na drucianej szczotce

– Na miesiąc kontrakt masz! Jak będziesz dobry, to i na drugi ci może przedłużą. A przy odrobinie   szczęścia, to cię na dłużej zostawią – oznajmił mi suchotnik w gajerku. Taaa… kolejne zlecenie z agencji, tym razem szpital.

tuuk

Niewielki, szary, na kształt garażu budynek na tyłach szpitala, to tu przychodzą zaraz po zabiegach i operacjach wszystkie narzędzia do mycia i dezynfekcji. Rozłożone na tackach, które z kolei ułożone są piętrowo na wielkich, metalowych wózkach.

Wszedłem do środka budynku i pierwszej, napotkanej osoby zapytałem o Chrisa.

-Chris! Ktoś do ciebie! – krzyknął wysoki, siwy mężczyzna, przestępując z nogi na nogę w rytm muzyki Elvisa Presleya.

Po chwili podszedł do mnie miły, starszy pan, uśmiechnął się i zapytał – Ty jesteś pewnie Damian. Tak? – potwierdziłem, skinąwszy głową, a on szybko przeszedł do sedna – Dobra! Krwi się boisz? Na jej widok nie mdlejesz? Nie? – Znakomicie! Więc stawaj obok Laury, ona cię szybko przeszkoli! – po czym postawił mnie przy wysokim, blaszanym stole, obok niskiej dziewczyny, która w kilku zdaniach objaśniła mi jak i co mam robić. Zaznaczając, że każde draśnięcie, ukłucie, nacięcie mam od razu zgłaszać. Bowiem w takim miejscu jak to, nie trudno zarazić się żółtaczką, wirusem HIV albo jeszcze innym pieroństwem. Po szybkim przeszkoleniu, przebrałem się i poszedłem po swoją pierwszą tackę.

Tacka pierwsza

Zrywam niebieskie ręczniki z ligniny, zakrzepnięta krew pyli się w powietrzu. Poprawiam maskę chroniącą usta i nos, sprawdzając czy jest szczelnie założona. Podchodzi Mariola – duża, cycata dziewczyna – Ejjj? Po co ci ta maska? – pyta, zajadając czekoladowy batonik.

– No żeby nie wdychać tego ścierwa które się pyli – odpowiadam. Dziewczyna patrzy na mnie z uśmieszkiem, po czym mówi – A wiesz, że jak kichniesz w tym czymś, to potem wszystkie bakterie jakie wykichałeś, wdychasz z powrotem do płuc? – oznajmiła mi zadowolona – Dlatego ja nie używam masek. I rękawice sobie zmień na cieńsze, czy ty w ogóle możesz w nich coś chwytać? – pyta, po czym wraca do swojej tacki.

Tacka dwunasta

Gdy uniosłem ręcznik, wystraszyłem się, bowiem na tacy wszystko było mocno ulepione zakrzepniętą krwią, do tego spoczywał tam jeszcze, spory kawałek czegoś tam ex – ludzkiego. Jakiś wewnętrzny podzespół, który tak naprawdę nie przypominał mi niczego.

Od razu podszedł do mnie wysoki, siwy facet od nawoływań supervisora, rechocząc na widok mojego osłupienia i bezradnego wyrazu – Oooo! Widzę, że ci się trafiło łożysko na pokładzie – Mocno przerażony, pytam go co mam z tym zrobić – Przez okno! Rano przychodzą lisy to zjedzą – odpowiada.

Nie wiedząc do końca czy sobie żartuje, czy mówi totalnie serio, spojrzałem na niego błagalnym wzrokiem – Zostaw! Zaraz to ogarnę. Weź następną tackę – odpowiada dziadkowina.

Tacka dwudziesta szósta

Wiertła z powbijanym ciałem, kawałkami kości, mięśni i ścięgien w ich szczeliny próbuje wyszorować druciakiem. Idzie mi to mozolnie, a wkurwienie sięga zenitu. Na szczęście podchodzi Mariola z dobrą radą i mówi – Druciakiem tego nie zrobisz. Mięsko z rowków ja wydłubuje nożyczkami. Inaczej nie idzie tego doczyścić.

 

Fajrant

Na koniec dnia podszedł do mnie mężczyzna z drugiego końca sali, z którym nie miałem okazji wcześniej porozmawiać i zapytał – Jak ci się podoba pierwszy dzień u nas?

– Może być! – skłamałem.

A wiesz że tu jest bonus? – zapytał z uśmiechem, rad że ta informacja wyszła od niego, po czym dodaje – Pracując u nas, po trzech miesiącach będziesz mógł być przy operacjach. A niedługo już moja kolej! – cieszy się mocno podekscytowany.

Po pierwszym tygodniu pracy byłem pewny jednego – dłużej jak miesiąc tu nie zostanę.

I nie dlatego, że odrzucał mnie widok płynów ustrojowych, niemal we wszystkich kolorach tęczy. Ani też widok setek fragmentów roztrzaskanych kości, przyczepiających się do gumowych rękawiczek, jak opiłki metalu do magnesu. Ani mdły zapach krwi, unoszący się razem z parą wodną, co czasami przyprawiało o wymioty.

Zniechęcił mnie jedynie fakt, że po kilku już dniach przestało mi to wszystko przeszkadzać. Do mdłego zapachu krwi się przyzwyczaiłem. Na kości przestałem zwracać uwagę, a widok płynów ustrojowych i fragmentów organów przestał na mnie robić jakiekolwiek wrażenie.

Zaskoczyło mnie mocno jak praca tego typu, może znieczulić i uodpornić na owy widok, jakim są fragmenty ludzkiego ciała. Nie wiem jak długo bym tam wytrzymał. Chcę wciąż czuć ten niesmak i obrzydzenie, patrząc na rozjechanego na drodze zająca. Chcę wciąż odwracać wzrok, nie mogąc patrzeć na pewne obrazy. Nienawidzę obojętności, lubię czuć.


Tekst: Deimien
[/av_textblock]

[av_comments_list]

Comments

comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *