Opowieść wigilijna

Nie-na-wi-dzę świąt! Właściwie nigdy ich nie lubiłem. Czas braku przestrzeni. Ścisku. Dwunastu pokładów wtłaczanych, wpychanych na siłę. Udeptywanych jeden po drugim. Spadają, blokują. Zabierają oddech. Osiadają na grzbiecie, miażdżąc. Morderczą mieszanką, co choć smakami kontrastuje, jest prawdziwą torturą.

Zaczyna się niewinnie, kiedy to waflowe kawałeczki spadają lekkostrawnym puchem, powolutku niczym pierwsze płatki śniegu.
Lecz wbrew pozorom, jest to tylko zapowiedzią najgorszego. Takim złym omenem.
Bowiem zaraz za nimi leci książę wigilijnej wieczerzy – karp. Zsuwa się ospale wraz z dziesiątkami drobnych ości wbijających się w me ciało, czyniąc ze mnie siedmiometrowego jeżozwierza.
Potem to już loteria, choć przeważnie kolejną przewidzianą atrakcją jest śledź, wręcz skąpany w occie. Który jakże swędzi i piecze. Ile ja bym dał za kieliszeczek czegoś mocniejszego wtedy, by złagodzić tę żrącą konsystencję.

Hej! Jest tam kto na górze? Żywiciel! Rybka lubi pływać!

I wtedy jak na zawołanie, spływa na mnie swą posoką barszcz czerwony. Farbując me ciało, czyniąc ze mnie bordową, kolczastą glistę.

Ej! Ty! A miodu i pierza dla mnie nie przewidziałeś?

Jakie to upokarzające. Jakież to bestialskie. Mój żywiciel ma bardzo specyficzne poczucie humoru.

I do tego ten hałas. I do tego to ich kolędowanie! Czy oni muszą tak ujadać? Czy oni muszą tak wyć?

Ciszej tam! Do cholery! Burczenia w brzuchu chciałem w spokoju posłuchać!

A następnego dnia! Wzdęcia! Wiatry! Oszaleć idzie w tych przeciągach! Dziwne, że jeszcze do jelita grubego mnie nie przedmuchało.

Ajjj… Ci kręgowce! Przeprowadzki mi się zachciało. Jakby mi źle w bezkręgowcu było! I po co się było tak śpieszyć, z tym cyklem rozwojowym? Po co?

Czasem żałuję, że nie narodziłem się w układzie pokarmowym krowy. Niczym gąsienica pełzałbym po przeżutych łąkach, beztroski i wolny jak motyl.
Ja – piechur jelita cienkiego – tasiemiec, filozof, asceta. Nie mogąc znaleźć swojego ogniwa w łańcuchu pokarmowym. Sunę powoli, wieczny pielgrzym po nieskończoność. Taa…

Powiem tyle. Święta to najgorszy okres w moim życiu. To rytuał nie umiaru. To zamach na moją prywatność. To nagonka, przed którą nigdy nie jestem w stanie uciec.


Tekst: Deimien

Comments

comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *