Pierwsze promienie wschodzącego słońca, przylgnęły do wierzy świątyni, ześlizgując się swoimi językami, powolutku po murze. Delikatny powiew wiatru, niósł ze sobą słodki zapach kwiatów i kadzideł.
Na wieży kościoła stary, przygarbiony cyklop, wpatrzony w skraj lasu, nerwowo pykał swoją fajkę. Po chwili zerwał się na nogi.
– Na rany kłute najświętszej panienki!!! Nadchodzą!!!
– Nadchodzą? Widzisz ich? – zapytał wyrwany ze snu drugi cyklop, o mało nie spadając z pryczy.
-Ta! Do dzwonu! – rzucił do swojego kompana, po czym pochwycili za gruba linę, pociągając za nią raz za razem.
Jęk dzwonu spłoszył stado ukrytych, w wysokiej trawie, smoczych ważek, które w panice wzbiły się w powietrze, rozbijając się o siebie, co przykuło uwagę nadchodzącej procesji.
Na czele procesji szedł wysoki, barczysty cyklop, niosąc oparty o ramie wielki, drewniany krzyż. Zaraz za nim szła grupka harpii, z wiankami na głowach. W dłoniach trzymały wiklinowe koszyki wypełnione płatkami kwiatów, którymi hojnie obsypywały ścieżkę. Następne były nimfy, trzymając się za ręce śpiewały radosne „hosanna”. Za nimfami, jechał zdobiony powóz, ciągnięty przez dwie chimery, na którym siedział kapłan. Wpatrzony w drept maleńkich stópek nimf, uśmiechał się życzliwie, połykając czerwone winogrona. Podwójny podbródek i wyłupiaste oczy sprawiały, że wyglądał, jak gruby ropuch. Za rydwanem szli klerycy, uzbrojeni w pistolety maszynowe Uzi. Na końcu sunęły powolnym krokiem karły, fauny i inne stwory zamieszkujące las.
– Dłużej tego nie zniosę. Co za wstyd! Co za upokorzenie! – wysyczała jedna z harpii.
– Ciii! Zamknij się i syp kwiaty! Przysporzysz nam problemów! – uspokajała ją reszta.
– Nader burger bzdziagen ender pozer, kurwa mac!
– Gadaj po chrześcijańsku. Wiesz, że język tartaru jest zabroniony. – przerwała jej harpia idąca obok.
– Spójrzcie na siebie! Wy tchórzliwe suki! Powinnyśmy brodzić w ich krwi, a nie im usługiwać!
– Zamknij się! Nie jest przecież tak źle.
– Powiedz to nimfom. Ty nie jesteś jak one, obłapiana przez tego grubasa. A tak swoją drogą. Zastanawia mnie, czy gdyby ich nie było tutaj, czy ten tłusty zbok zająłby się naszymi ptasimi zadami? Ile ja bym dała, by rozorać jego gardło!
– Ciii!!! Przestań! Zapomniałaś już, co stało się z centaurami?
– Oni chociaż walczyli. Zginęli w chwale. Sława im za to!
– Przez ciebie nas wystrzelają, albo wyślą do sektora niewiernych.
– Pfff… Sektor niewiernych? Masz namyśli te obozy pracy na wschodzie? Ci co jakimś cudem uciekli mówili, że byli zmuszani do całodziennej, ciężkiej pracy. Coś na okrągło wydobywali z ziemi.
– Co wydobywali? – zapytała jedna z harpii.
– Nie wiem! Nikt tu wcześniej nie grzebał się w ziemi. No może poza krasnoludami, ale u nich uchodziło to za schorzenie… Sektor niewiernych! Już wolałabym miłosiernie dostać kulkę w łeb!
Wrota świątyni ustąpiły ze zgrzytem, a na progu stanął przygarbiony cyklop.
– Szczęść boże. – ukłonił się przed kapłanem.
– Szczęść boże. Szczęść boże. – odpowiedział kapłan. Wszedł do środka, a za nim reszta procesji. Gdy wszyscy już zajęli swoje miejsca kapłan zaczął kazanie.
– Musimy walczyć. Słyszycie? – ciągnęła harpia.
– Giganci nie dali rady. Ich pociski, wyrzucane z maszyn, rwały ich ciała na strzępy. Wiec co my możemy?
– Wiem, ale na pewno jest jakiś sposób, bez swojej broni byliby bezradni. Pieprzeni ludzie i ich misja duszp…, duszpa…, duszpar…
– Duszpasterska moja droga, duszpasterska.
– I spójrzcie na ich boga – wzrok harpii powędrował na drewniany krzyż, wsparty na ramieniu cyklopa, stojącego w pierwszym rzędzie. – Chuderlawy człowieczyna przybity do drewnianego krzyża, żałosne! Nie ma kłów, pazurów, ni błyskawic w dłoniach. Nie posiada nawet ich plującej żelazem broni! Naprawdę żałosne! Spójrzcie na tego cyklopa, niegdyś ciskający głazami mocarz, parszywy zdrajca. Dołączył do ludzi jako pierwszy za miód pitny i tytoń.
– A tak w ogóle skąd przybyli ci ludzie? – zapytała jedna z nimf.
– Skąd i jak przybyli ludzie, tego nikt poza nimi nie wie. Najpierw przybyła mała grupka, ale zostali rozszarpani przez chimery, które zasmakowały w ich mięsie.
– Ciiii… nadchodzi kapłan!
– Ciało Chrystusa. – rzekł kapłan, po czym położył waflowy krążek na owrzodziałym języku cyklopa.
Ten widok sprawił, że prawie zwymiotowała. Czuła, jak uginają się pod nią nogi. Uczucie paniki i wstrętu dusiło ją, jak zaciskana na szyi pętla. Chciała uciec, biec przed siebie, nie oglądając się.
Zaraz moja kolej – pomyślała.
Reszta harpii czuła to samo, bowiem spoglądały na siebie z niesmakiem.
Kapłan z każdą minutą był coraz bliżej.
– Ciało Chrystusa.
Widok Uzi przy boku kleryka, stojącego obok kapłana, pomógł jej się przemoc by otworzyć usta.
Rozchyliła usta, zamykając mocno oczy.
Chłód delikatnych palców kapłana rozlał się na jej wargach. Uderzył w nią zapach jakiego wcześniej nie znała. Słodka gorycz pitnego miodu, wymieszana z ostra woda kolońska. Nie otwierała oczu przez dłuższą chwile, napawając się nowo odkrytym zapachem.
Nie było aż tak źle. – pomyślała. – Może rzeczywiście, tak jak mówią inni, nie ma sensu walczyć z ludźmi.
Tekst: Deimien