Niedzielny poranek. Skacowany, lekki wietrzyk przepychał leniwie chmury. Silne promienie czerwcowego słońca wyparły resztki porannego chłodu.
Grażyna w odświętnej sukience szła wolno w stronę kościoła, lecz gdy dostrzegła pod sklepem Bogdana, Waldka i młodego Pietrka skręciła w ich stronę.
– A wy co? Aby ślepia otworzyli i już pod sklep na piwo? – zapytała podirytowana.
– Piwo z rana jak śmietana pani kochana, a po sobocie to wiadomo, że krew trzeba rozrzedzić co by nie męczyło – powiedział Bogdan wyciągając solidnego łyka.
– Tak szybko odstawić nie wolno, pani Grażynko. Trzeba stopniowo, bo serce stanąć może, a o nieszczęście to teraz nie trudno – próbował usprawiedliwiać się Waldemar.
– A ty Pietrek czemu tutaj z pijokami stoisz? Lekcje zrobione? Jutro do szkoły idziesz!
Chłopiec nie odpowiedział, tylko burknął coś pod nosem, spuszczając wzrok w ziemię zawstydzony i wyraźnie zaniepokojony obecnością Grażyny.
– A zgadnijcie chłopy, kogo wczoraj widziałam?
– Kogo? – zapytał Bogdan gładząc się po skrywanej pod kaszkietem łysinie.
– Danuśkę. Jureczka córkę.
– Którego Jureczka?
– No Jurka listonosza!
– Ejjj? Zjechała?
– Taa! I jakiegoś kawalera ze sobą przywiozła.
– Eee? Ale Anglik?
– A nie wiem. Pod sklepem stali jak od pekaesu szłam. Waldziu ty nie wiesz nic?
– Wiem! Ale nie będę wam mówił, bo znów będziecie gadali, że się bajdami trudnię.
– Oj powiedz, nie będziemy Waldeczku. Powiedz.
– No więc, widziałem się wczoraj ze starym Wiesławem to gadał, że się Dance w dupie już do końca poprzewracało. Zamiast dziadku to do niego jakiś granpa woła.
– Ale ten kawaler? Mówił co o nim?
– No mówił, że to Angol. Wysoki i chudy jak tyka. Że nie je prawie. Śniadania nie. Kolacji nie. Na obiad podrobi tyle co kurczak. I aby żłopie kawę litrami, a suchotnik i krępe toto takie. A gadać z nim nie gadał, bo jak? Kiedy po chrześcijańsku Angol nie potrafi.
– Panie Waldku obstawi pan byka deptaka? – przerwał mu Pietrek, który od dłuższego już czasu zerkał nerwowo na tlącego się w ręku Waldka papierosa.
– Masz Pietrek pal!
Chłopiec wyrwał z pożółkłych palców Waldka na wpół spalonego papierosa po czym zaciągnął się dymem.
– Pacierza byś go nauczył, a nie palić barani łbie! Czemuś mu dał tego peta? – skarciła go Grażyna – A Ty Pietrek wiedz o tym, że ojcu doniese o tych papierochach, aby go spotkam. Niech ci pasem wybije palenie z głowy.
– Niech pali jak chce. Czy mu dam, czy nie – kurzyć i tak będzie. Więc niech pali jak chłop, a nie się chować z papierosem po stodołach będzie. Jeszcze coś spali. A wy nie róbcie już takiej miny, jakbym wam smoczka z dupy wyjął.
– Aś ty durny – burknęła kobieta.
– Nie ucz się palić Pietrek, bo to podatek jak pieron – dodał Bogdan, próbując przymilić się Grażynie.
– A wczoraj wieczorem, jak wyszła z nim do sklepu – kontynuował Waldek – to Witek go bałaganem chciał ugościć i mu polał kubek.
– I wychlał?
– Ejjj tam… gdzie? Danka zobaczyła, wzięła go pod ramie i poszła! Nawet sięgnąć nie zdążył. Oj zmieniła się Danuśka, zmieniła. Mówię wam jaka pinda. Kozaczki świecące, torebeczka jak z lamparta, spodenki obcisłe, aż w psioche właziły. Szprycha, że klasa. Tylko jakaś taka ważna przy tym Angliku się zrobiła. Łeb spuści, przejdzie obok, „dzień dobry” nie powie, sama nie stanie i nie pogada.
– Zapomniała korzeni, teraz wielka dama z zagranicy.
– Oj nie gadajcie. Gadacie bo zazdrościcie.
– Zazdrościmy, nie zazdrościmy to dobre słowo nic ją nie kosztuje. A jak korzeni zapomniała, to i sobie przypomni. Wiecznie ich za tą granicą trzymać nie będą. Prędzej czy później okupanta pogonią to i do domu wróci. A jak już wróci to i się na stare odmieni… No co? Przecież w pole pindrzyć się nie będzie.
– Taa… aby teraz tak! Wielka paniusia, przez bibułkę pączusia, a chuja to całą gębą.
– Oj Bogdan tyś widzę też jak i Waldek drugi mądry. Już byś głupot nie pieprzył. Dobra i grzeczna dziewucha zawsze była!
– Taa! Jak i Ty sama. A do remizy do strażaków to kto latał? Aby komendanta nie było to już biegiem. Hyc! Hyc! Hyc!
– No, a jak! Latała, latała! Dopiero chłopaki miały wyżywkę! Nawet Pietrkowi może coś skapło! Co Pietrek? Wypucyła i tobie Danuta? Ty też żeś swojego czasu u strażaków przesiadywał.
Chłopiec wbił wzrok w ziemię, a jego twarz przybrała jaskrawo czerwonej barwy.
– Gdzie tam Pietrek jeszcze nie krył. Młody! Chociaż wyłepcył ci się już? – zarechotali mężczyźni.
– Nie mówić tak bo sobie pójdę – powiedział zakłopotany chłopiec.
– Dajcie już chłopakowi spokój, stare byki. Nie dokuczajcie mu. A ty młody zapytaj lepiej Waldka, na kim on się ćwiczył.
Malec spojrzał na mężczyznę wielkimi ślepkami, zadowolony i pełen nadziei, że od tej pory cała ofensywa spocznie na nim.
– Ty Pietrek nie będziesz wiedział – ciągnęła kobieta – bo jak się kobicina zabrała, to ty się jeszcze u Zenka w jajcach obijałeś, ale Boguś to starą Morciakową pewnie pamięta dobrze.
– Eee…? Na wdowie po Gienku Morciaku Waldi się ćwiczył?
– Widział mnie kto, że tak gadacie? – burknął Waldek.
– Ciebie może nie, ale Twój komar pod sienią u Morciakowej to co niedziela rano stał. Może nie…? Nachlało się bydle w sobotę pod remizą, kuśka się podniosła, to leciał do starej na amory.
-Hahaha… Tak jak mówią! Na starej picy młody chuj się ćwicy! Co nie Waldi? – zarechotał Bogdan.
-Dobra chłopy dość tych bajdów! Chodźcie bo już się pewnie odprawia – powiedziała przeczesując palcami włosy Grażyna.
Drodzy czytelnicy i czytelniczki.
Wszelakie miejsca, osoby, ludki i fakty, zawarte w powyższym tekście, są wyłącznie nowotworem mej wypaczonej i lekko skrzywionej wyobraźni. Proszę więc nie cmokać, nie gdybać, nie kojarzyć, a co za tym idzie nie wkurwiać. Dziękować.
Deimien
Tekst: Deimien