Hrabia szaty swe zrzucił i do sypialni kroczy,
gdzie w łożu go oczekuje jego kwiat uroczy.
Wszedł, jak zwierz, sapie ciężko i cieknie mu ślina.
W prawej ręce róż bukiet, w lewej – butelka wina.
– Czy ty myślisz mój hrabio, że jak proste dziewki,
rzucę się w twe ramiona, po łyku nalewki?
Musisz się lepiej postarać, mój mężulku drogi,
jeśli chcesz by twa pani rozchyliła nogi.
Oddam ci się – a jakże, mój hrabio kochany,
jeśli liryk miłosny będzie mi napisany.
– Zlituj się! O ma miła! I ofiaruj swe wdzięki!
Spójrz tylko jak cierpię! Skróć proszę me męki!
– Hola! Hola! Mój hrabio, wpierw coś dla mnie napisz!
Chociaż fraszkę maleńką. No pisz! Co się gapisz?
Hrabia za pióro chwycił i wersy układa,
po wąsie się głaszcze, coś do siebie gada.
Po chwili, od biurka wstaje, z białą kartką w dłoni.
Chrząknął, warknął, odkaszlnął, podrapał po skroni.
Spojrzał na hrabinę, jakby o przyzwolenie pytał
i po krótkiej zadumie swe dzieło odczytał:
Zapragnęło raz dziewczę pogłaskać kocurka.
Patrzy, siedzi kot czarny, na środku podwórka.
Miauczy – „miał, miał”, łapkę liże, spogląda nieufnie.
Przejdzie trochę, zamiauczy i znowu przycupnie.
Dziewczę powolutku do kotka się skrada,
jeszcze aby trzy kroczki i dosięgnę gada.
Już ma rękę położyć na mięciutkim grzbiecie,
a kot z pazurami i podrapał dziecię.
Matuś! Matuś! Kot napadł! – dziewczyna zawodzi.
Szlocha głośno i płacze, do izby podchodzi.
Z domu wyszła matula i na córę zerka.
Jak Ty dziecko wyglądasz? Idźże do lusterka!
– Starczy mój hrabio! Wystarczy! – przerwała hrabina. –
Nogi swe rozrzuciła, frunęła pierzyna.
– Zostaw już tą poezje i chodź tu mój panie
i spraw niech w mym sercu radość dziś nastanie.
Bym z rozkoszy umarła, w twych ramionach omdlała,
tul bym jak wiosną sopel, rozpuściła się cała.
– Moja droga małżonko, nim znajdę się w środku,
daj mnie – niedźwiadkowi posmakować miodku.
Po czym mocno się wlizał w hrabiny różyczkę,
dziewka w niebogłosy – Ach liż mi mą piczkę!
Nagle hrabia się zrywa i do biurka pędzi.
– Wracaj tu! Skończ coś zaczął! Mnie wciąż picza swędzi!
– Wybacz mi, moja droga, wiersz wpierw skończyć muszę,
przed igraszką cielesną daj nasycić duszę.
Ona w złość warczy, trzęsie się i stęka –
Toż poetę poślubić to istna udręka!
Hrabia pisał i pisał, a ona czekała,
w końcu nie wytrzymała – Gdzie ma świeca? Ma pała,
co Jan złota rączka mi ją z wosku ulał,
gdyś ty z wójtem i stryjem po polach raz hulał.
I za lisem ganiał ze swą flintą – dwururką.
A mnie tak na trzy doby, z wygłodniałą dziurką,
zostawił na łasce natury, co wilgoć przygnała.
Ta woskowa zabawka wtedy uradowała.
I sięgnęło dziewczę do starej komody,
gdzie w chustę zawinięty, czekał drąg wygody.
– Wena najmilszą kochanką hrabiego się stała,
a mnie woskowa kuśka jeno się została.
Po czym słup parafiny w swą piczkę wsunęła
i po chwili zabawy jak anioł zasnęła.
A on pisał i pisał, aż w końcu znużony,
ułożył się wygodnie obok śpiącej żony.
Tekst: Deimien