Perypetie prawiczka cz. I: Metamorfoza

[av_textblock size=” font_color=” color=”]

Perypetie prawiczka cz. I: Metamorfoza

[/av_textblock]

[av_textblock size=” font_color=” color=”]

Pan Marian zawsze tłumaczył, że do cipy to trzeba dorosnąć, a walenie to wcale nie takie hop siup jakby się mogło wydawać. Mówił, że to rzemiosło jak każde inne i trzeba mieć fach w chuju i smykałkę. A jak ktoś ciapa, partacz i nie wie jak się zabrać, to szybko się cipą sparzy, bo cipą się sparzyć idzie, a wtedy to cały smak z niej uleci, i to szybciej jak przyszedł, bo picza obrzydnąć może. Ja już dwa razy cipą się strułem i to tak fest.

proza

Pierwszy raz jak trzynaście lat miałem, na pani higienistce, szkolnej pielęgniarce i dentystce w jednym, co cycki jak dwa arbuzy i to bez przesadyzmu mówię, miała. Biały fartuch ledwo się dopinał na tych okazach. A my wciśnięci w fotel dentystyczny wypatrywaliśmy ich przez szczeliny sfałdowanego fartucha i odpływaliśmy wszyscy jak jeden, tyle że z osobna. Tak, każdy z nas się w niej kochał. Tłukliśmy pamięciówki pod nią i Eleni, tę piosenkarkę z telewizji.

– Ja to jakbym miał się kiedyś żenić to tylko z nią albo z Eleni. A po ślubie to bym aby całował, a nie ruchał. Ruchanie je podobno boli, bo się przebija wtedy jakąś błonę, tak że se wyobraźcie… – tłumaczył nam Karol, a on był zawsze do przodu ze wszystkim, przez całą pedałówę wdychaliśmy za nim spaliny.

A z ósmej ce taki jeden to przybiegał pod gabinet i się nas pytał: – Która dziś jest? Ta z wielkimi cycami? – No tak, bo do tej drugiej chodziły same dziewczyny. A potem opierał się o parapet, że niby przez okno wygląda i tarł chujem do czasu aż przyszła jego kolejka.

Moje szczęście było takie, że pani od dużego cyca, mieszkała w tym samym bloku i klatce co ja. Z początku myślałem, że chujowo, bo skarżyć pewnie do matki będzie o fajki i takie tam. Ale potem to mi się odmieniło, jak w zazdrości chłopaki mówiły:

– Masz fart Kacper, pewnie do niej po kryjaku chodzisz i teges.

I razu jednego jak wracałem z działki, spotkałem ją na klatce, siedziała na schodach w torebce coś grzebiąc, chyba za kluczami, a wiało od niej wódką jak gdyby całą noc na gazie jechała. I tak na nią wpadłem, że cała rzodkiew co po nią na działce byłem mi z łap wypadła. A ona tak na mnie spojrzała, uśmiechnęła się i zapytała: – Lubisz Kacper rzodkiewki? – A potem chwyciła mnie za rękę i położyła ją na swoim cycku. Wyrwałem się i uciekłem zgarniając z betonowych schodów rzodkiewki. Uciekłem, ale żałowałem i chciałem się jej jak najszybciej wytłumaczyć. Godzinami koczowałem na klatce mając nadzieję, że znów ją spotkam taką samą jak wtedy rozbawioną, chętną, śmierdzącą alkoholem i wpatrzoną we mnie tym szklistym wzrokiem, podejdę i powiem, że ja tak na prawdę wcale nie spękałem tylko matka na rzodkiew czekała i jakbym nie poleciał to sama by po mnie wyszła i przypał, a ona uśmiechnie się i znów przyatakuje, a ja tym razem nie ucieknę. Lecz ona jak na złość zawsze trzeźwa i normalnie przyzwoita, no może poza wyłażącymi z niej wielkimi cyckami. Ta jej trzeźwość tak mnie zbijała z tropu, że robiłem zaraz się czerwony i jakaś blokada mi gębę sznurowała, tak, że se szybko dałem spokój.

A drugi raz się sparzyłem dwa tygodnie temu na wsi, u mojej babci. Od zawsze całe wakacje tam spędzam, i przyznam, że zawsze wieś bardziej wolałem od miasta. A i tamtejsze chłopaki fajniejsze ziomki. W mieście bez dobrych ciuchów i gadki, nigdy nie będziesz medialny, a wtedy wszyscy cię za lamusa mają i dziewczyny łukiem mijają, a na wsi wystarczą stare znoszone naje, bluza pumy byle jaka i styka, w całkiem niezłym świetle już stoisz. Za małolata podwórka się pilnowałem, a teraz kontakty wpadły to co sobotę pod remizę na zabawę latam, muza chujowa, bo disco w polu, ale po dwóch bronkach to i przy tym pobansować idzie.

I wpadłem tam w oko takiej Patryśce, drapała do mnie co sobota, z początku ją zlewałem, ale później pomyślałem, a czemu nie, wreszcie można by zaruchać, w październiku siedemnaście lat mi pyknie, młodsi ode mnie bzykają, przydałoby się wreszcie to zrobić dla samego siebie i przed chłopakami, bo ślepi nie byli i widzieli, że Patryśka drapie, zaczęli już nawet mówić: – Ty to Kacper jesteś jednak dupa. – A i strażacy swoje dwa grosze dołożyć musieli i uwagi szły w stylu: – Bierz się za Patryśkę młody, dziewucha z chujem obyta, to czegoś cię nauczy.

Tamtej nocy podeszła do mnie, gadka szmatka, łapie mnie za pasek, odchyla spodnie i pyta, czy się przyjedziemy. Ja że pewnie, chodźmy, na pełnym cwaniaku, bo chłopaki patrzą, trzymam fason, by nie wyjść na ciotę. I idziemy do jej seledynkowego seicento, wsiadamy, jedziemy ze dwa kilosy, po czym ona skręca w wiśniowy sadek, silnik gasi, opiera się wygodnie, mini lekko podciąga odsłaniając nogi od czubków kolan po samą psiocz i patrzy na mnie uśmiechnięta, że dalej inicjatywę przejmę. To ja jej chcę pokazać, że gruntu nie tracę i pełen luzik i pytam czy hip-hop lubi, bo ja Wzgórza Ya-pa słucham i Peji. Zaprawiam o muzyce, bo to zawsze temat na czasie, ona cierpliwość traci, bo zamiast jej cyckami żonglować, ja nudzę jak mamelec jakiś i język w usta mi wsadza, ja panika, bo wcześniej się nie lizałem, techniki zero, tajników nie znam, a ta mnie tak z zaskoczenia bierze, na bok odskakuję i rozpłaszczony na drzwiach pytam, czy da mi się karnąć jej seledynowym seicento.

Ona na to, że chyba mnie pojebało, że rozbił bym jej furę i co ze mną nie tak, pyta, czy czasem abym nie pedał. Ja staram się wytłumaczyć i wtedy mnie odcina, robię się czerwony i słowa dalej z siebie wydusić nie mogę.

– Pierdolony prawiczek – ona kwituje i pod remizę mnie odwozi, ja po piwo jeszcze o bufet zaczepiam i do domu uciekam zapaść się pod ziemię.

Dziś będzie inaczej, pod remizę pójdę, zaczekam. Ona zmianę skończy, po pracy zajedzie, ja podejdę, powiem – Cześć Pati! Co słychać? Sorry za ostatnio, ale ja gentelman, ja z Łodzi, nie z żadnej wichury i na pierwszej randce nigdy nie rucham. Ona to zrozumie i w ogóle szacun, że ją poszanowałem jak damę, a nie jak każdy inny, co na pierwszym spotkaniu przez siedzenie przekłada i wali bez słowa miłego. A potem w ślimaka przed remizą najlepiej niech wszyscy widzą i za rękę mnie weźmie i wsiądziemy w jej seledynowe seicento i dziś w tym sadku stanę się mężczyzną.


Tekst: Deimien 
[/av_textblock]

[av_comments_list]

Comments

comments

5 Comments on “Perypetie prawiczka cz. I: Metamorfoza”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *